Forum www.fanklub123.fora.pl Strona Główna www.fanklub123.fora.pl
Fanklub zespołu Raz Dwa Trzy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Odwaga Apostoła , a poprawnoś polityczna"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.fanklub123.fora.pl Strona Główna -> Wywiady / Kongres Kultury Chrześcijańskiej Lublin 09/2008r.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kaki
Administrator



Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pomorskie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:20, 16 Paź 2008    Temat postu: "Odwaga Apostoła , a poprawnoś polityczna"

........"Zostałem zaproszony przez Księdza Arcybiskupa Józefa Życińskiego (Jego Eminencję darzę niezwykłym szacunkiem) na Kongres Kultury Chrześcijańskiej(”Dialog Chrześcijaństwa z Kulturą”) odbywający się na KUL-u. To dla mnie ogromne wyróżnienie i jednocześnie wyzwanie."..... "Zostałem poproszony o napisanie tekstu (zamieszczę go niebawem na stronie-uprzedzam dość długi) do jednej z dyskusji panelowych noszących tytuł “Odwaga Apostoła, a poprawność polityczna”. Tekst napisałem. W panelu udział wziąłem. Wypowiedź znalazła się w wydawnictwie skupiającym inne teksty nadesłane na Kongres". .....

ZA ZGODĄ AUTORA MOŻEMY I NA NASZYM FORUM CZERPAC Z TEGO PRZESŁANIA.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kaki dnia Czw 17:29, 16 Paź 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaki
Administrator



Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pomorskie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:14, 16 Paź 2008
PRZENIESIONY
Czw 17:24, 16 Paź 2008    Temat postu:

Apostoł to Wysłannik. W religii Chrześcijańskiej Wysłannik powołany przez Boga. Najważniejszym Wysłannikiem Boga był Jezus. Zesłany(zesłany ma niestety również znaczenie pejoratywne-zesłany wbrew woli) w celu realizacji powziętego przez Boga , a nazywanego przez człowieka Planem, czy Ideą odkupienia człowieka z grzechu. Nie wiemy, czy w naszym, ludzkim ujęciu Boży zamysł się udał. Wszak grzeszymy jak grzeszyliśmy. Pomimo Chrztu oczyszczającego z grzechu pierworodnego. Nasza ułomność w tym względzie nie zna granic. Wiemy jednak, że Pan Bóg wysyłając swojego Syna wyszedł ludziom na spotkanie w obrazie najbardziej ludzkim. Uczłowieczył się, by ludzie mogli Go rozpoznać, dotknąć, być z Nim, a na końcu z przerażeniem wynikającym z własnego zaniechania i zaślepienia uczestniczyć jako świadkowie w Jego męczeńskiej śmierci. Ujmując tamten ciąg zdarzeń w ramy logiki można zapytać, czy Chrystusowy dramat odniósł pożądany skutek. Ale ważniejsze od najchętniej pożądanego przez człowieka doraźnego skutku wydaje się stworzenie przez Boga mechanizmu jednoczącego ludzi przez nadchodzące lata. Mechanizmu przypieczętowanego nie przez atrakcje, które stworzyć , udźwignąć może ludzki rozum, czy wyobraźnia, ale przez obietnicę tego, czego człowiek wyobrazić sobie, ani objąć rozumem nie potrafi.

Jedną z funkcji nauk spisanych w Biblii jest poszerzanie perspektywy. O tyle dotkliwe, że wybiegające poza ludzkie doświadczenie, czy wyobrażenie. Oto pytanie, które zadaję sobie jako ten, który występuje w roli tak zwanego artysty(z mojej strony- wykonawcy czynności zwanej sztuką mniejszą): czy jest coś bardziej „interesującego” pod względem napięcia uwagi, zmysłowego odczucia, wyobrażenia, zajęcia myśli od dramatu Chrystusa jako odnośnika weryfikującego, czy konfrontującego etos Wysłannika z intencjami tak zwanego artysty . I czy taki odnośnik jest poszerzeniem perspektywy, czy ograniczeniem z punktu widzenia wolności artystycznej. Takie spojrzenie na własną działalność stwarza możliwość weryfikowania własnych zamierzeń z Wzorcem. Apostolski odnośnik radykalnego wyboru nie jest ułatwieniem. Dokonany przez Apostołów wybór nie spowodował, że zostali członkami ekskluzywnego stowarzyszenia wybrańców Boga. Skutkował raczej samotnością wśród nie pojmujących głoszonej przez Apostołów Idei. Szyderstwem i dramatem hańbiącej, przedwczesnej śmierci.

Bez względu na wzniosłość, wielkość, banalność, małość , ważność, czy nieważność sztuki, człowiek dąży do zaspokojenia potrzeby wspólnoty. Być może tak zwany artysta mógłby być tym, który podejmuje się zadania „ogłoszenia” pojawienia się „dzieła” w wyniku czego zaistniałaby możliwość spotkania. A treścią spotkania nie byłby jedynie podziw dla dążenia artysty do doskonałości, ale wielopłaszczyznowe wspólne uczestnictwo w spotkaniu. Niech nie dążenie do doskonałości, ale zmaganie tak zwanego artysty czyni z niego osobnika skupiającego uwagę odbiorcy. Przez „dzieło” możemy zobaczyć człowieka (artystę) jakim jest i kim jest. Poprzez „dzieło” być może zyskujemy większą szansę na uczestnictwo w zdarzeniu prawdziwym, czy inaczej wielowymiarowym. Może przez wielowymiarowość mogłaby to być jedna z dróg prowadzących do Boga, czy inaczej do przeżycia transcendentnego. „Spotkanie” może być antidotum dla człowieka ratującego się przed samotnością, której doświadcza, gdyż przypuszczalnie samotność to ta jedna z przestrzeni duchowych i emocjonalnych człowieka , w której może zostać umieszczony, czy umieścić samego siebie. I zobaczyć siebie bez Boga. Można przyjrzeć się samotności jako efektowi oddziałujących w człowieku złudzeń w zależności wprost proporcjonalnej. Jeśli tak zwany artysta nie zastępuje swego „dzieła” ( słowa , muzyki, obrazu, przestrzeni) tylko organizuje przestrzeń, by „dzieło” mogło oddziaływać, to wydaje się bliższy idei spotkania jako skutku wynikłego z chęci bycia we wspólnocie. Bo staje się przed nią nie jako sztukmistrz i znawca mocy tajemnych, ale jako podobny wspólnocie ze wszystkimi różniącymi, czy upodobniającymi wartościami: wiarą, niewiarą, słabościami, ułomnościami i wieloma innymi zaletami oraz przywarami.



Bóg w swej dobroci daje możliwość niewiary. Niewiara jest dowodem wolności jaką Bóg daje człowiekowi. Kto wie, może i jest w stanie zaakceptować wybór tych, którzy uczciwie z całym przekonaniem tę niewiarę realizują i pielęgnują. Być może im ważniejsza dla tychże jest niewiara, tym radykalna dbałość o nią przerodzić się może w napięcie podobne temu jakiego doznają wierzący. Bóg jest cierpliwy w stosunku do tych, którzy się wahają i mają wątpliwości. Wszak tych jest dużo, jeśli nie najwięcej i cały czas mają do dyspozycji całą paletę wątpliwości. I można przypuszczać- powierza swoje zamysły tym, którzy wybrali drogę życiową uznając, iż ta droga zaprowadzi ich prosto do Boga, lub zsyła łaskę na tych, których uznał za odpowiednich. Nie znosi jednak, czemu dał wyraz w Piśmie Świętym postawy odbiegającej od podstawowego „Tak Tak Nie Nie”. Każdy, kto choć raz usiłował kierować się tą zasadą wie, jakie to przynosi przeróżne, jednocześnie - przewidywalne i nieprzewidywalne-skutki. Bo ta radykalność jest piękna. Nie zmącona wątpliwościami i wahaniami. Stosowana bez znieczulenia pozwala najwyraźniej dostrzegać głupotę, spryt, pokusę manipulowania, kłamstwo, nieautentyczność … Jednak stosowana wybiórczo właśnie jako zasada bez uwzględnienia ludzkiej niedoskonałości, a co za tym idzie, umiejętności wybaczania tych niedoskonałości może stać się zasadą bezdusznych, pozbawionych miłości i miłosierdzia wyznawców zasad. Zasady potrafią znosić się wzajemnie, jeśli są stosowane bez zaplecza płynącego z wszechstronności, którą daje doświadczenie miłości z Pieśni nad Pieśniami. Czy miłość w swej nieograniczoności potrzebuje zasad skoro sama jest jedną wielką możliwością znoszącą granice naszego wszechogarniającego splątania. Człowiek, gdyby umiał kochać bezgranicznie, zobaczyłby niedostrzegalne w odpowiednich proporcjach.

Jezus nie pytał w świątyni, czy wywracanie straganów było zgodne z zasadami. Część z nas chętnie by w taki sposób właśnie postąpiła korzystając z impulsu niezadowolenia widząc siebie jako radykalnych wywrotowców. Często niestety z Bogiem nie w sercu, lecz na ustach. Pytam samego siebie, czy mam takie kompetencje, odwagę, imperatyw działania, żeby w tak radykalny sposób naśladować Chrystusa…? Odpowiadam – nie mam. Nie mam takiej duchowej siły, umiejętności przewidywania następujących po sobie zdarzeń, ani nawet chęci, które pozwoliło by mi wywracać stragany tak zwanego kiczu w świątyni sztuki. Taka odpowiedź może budzić rozczarowanie. I powinna. Jednak w przeciwieństwie do Orygenesa nie odejmujemy sobie przemocą tych części ciała, które bywają źródłem naszego grzechu. Nie unicestwiam się w całości z powodu tej nieumiejętności. Odpowiadam sobie-nie jestem Jezusem. Nie mam prawa Nim być. Nikt nie ma prawa. Nikt poza Jezusem. Mogę być „wysłannikiem”. Ale godzę się z rolą „wysłannika” tylko wtedy, gdy nie wiem, że nim jestem, czy mógłbym nim być. Gdybym uznał siebie za „wysłannika” mianowanego przez Boga, albo mianował nim sam siebie, to w najlepszym wypadku zacząłbym się podejrzewać o nieautentyczność, a najprawdopodobniej uznałbym siebie i zostałbym uznany za niepoczytalnego. Ale mogę co innego na miarę tego, co we mnie, przeze mnie rozpoznawalne . Mogę rozeznając się we własnych niedomaganiach podjąć takie usiłowania, które pozwolą zaakceptować istniejący -a nie wyobrażony - stan rzeczy. I niepotrzebne jest do tego pisanie piosenek namawiających do miłości, wiary i nadziei. Może niekiedy do odrobiny nadziei, poszukując tego dobrego i złego, co jest, było, czy będzie moim udziałem. Bez czego dotkliwość pustki bywa nie do zniesienia. Opisać własne złudzenia. Otóż im więcej złudzeń, tym więcej zakłóceń, które wysyłamy komunikując się z innymi . Złudzenia powodują, że nie widzimy siebie samych w adekwatnym świetle w stosunku do otaczającej nas rzeczywistości . Doświadczenie Chrystusa odziera ze złudzeń. Tak się przecież wykonało. Wyzbądźmy się zatem złudzeń, które czynią nas nie tymi, którymi i jakimi być powinniśmy.

Wybiórczość zasad pozwala na podporządkowywanie ich dla realizacji własnych zamysłów. Przystosowywania ich do potrzeb, skrojenia na własną miarę, co w efekcie może powodować konflikt pomiędzy zasadami. Radykalność płynąca z zasady (jeśli tak to ujmiemy) „Tak Tak Nie Nie” pomocna jest tym, którzy chcą pozbyć się złudzeń. Ale bywa wielce niebezpiecznym narzędziem w rękach uzurpujących sobie prawo do decydowaniu o tym, co jest dobre, a co złe. To niebezpieczeństwo wynika również z pomylenia „Tak Tak Nie Nie” jako zasady z postawą.

Wolno zapytać, czy radykalność artysty ma jakikolwiek wspólny mianownik z postawą Apostoła. Czy to, co przecież imponujące u Apostołów może być przekładalne na tak zwaną postawę artystyczną. Przecież radykalizm sam w sobie jest niezależny od wyznania. Ale czy sami z siebie jesteśmy wstanie wygenerować taki radykalizm jaki zastosowali wobec siebie Apostołowie. Bez pomocy Tego, który jest źródłem pocieszenia w cierpieniu podobnym Chrystusowi, wydaje się to wątpliwe. Czy bez Boga zdołamy unieść cierpienie, które zazwyczaj uznajemy za cierpienie ponad ludzką miarę. Czy Pan Bóg organizując przestrzeń do przeżycia cierpienia, przebrnięcia przez nie, jest tym, który uwiarygodniony męką Chrystusa mówi, że cierpienie ma sens, gdy radykalnie zaakceptujemy skutki jakie przynosi przeżycie cierpienia. I czy dostrzegalna degradacja człowieka doznającego cierpienia poza możliwością jego akceptacji jest tym, z czym bez Boga zdołamy się pogodzić. Czy radykalizm jest nam potrzebny jako dowód nieprzejednanej postawy wobec innych, czy jako narzędzie w usiłowaniu dotarcia do tak zwanej istoty rzeczy. I co, lub czym, kim jest ta istota rzeczy. Czy ważniejszy jest nacisk na efekt artystyczny, czy poszukiwanie czegoś, co w tak zwanym „dziele” może być użyteczne dla człowieka. Pozbywanie się złudzeń, czy piętrzenie mnogości znaczeń. Czy kompromis jaki dotyka tak zwanego artystę - w świetle zamyślonej przez niego użytkowości „dzieła” - jest zaletą, czy wadą, jako sposób postępowania zaciemniający dążność do poznania prawdy. Bo dokądś przecież, jak każdy z nas, tak zwany artysta zmierza. Pytania można mnożyć. Wszak od tego są. Jednak nie widząc na horyzoncie poszukiwań odnośnika wieloznacznego zjawiska jakim było życie Chrystusa sami sobie stwarzamy niebezpieczeństwo tworzenia sztuki wygodnej, spełniającej oczekiwania, nie prowokującej pytań. A taka sztuka przecież istnieje.

Kilkunastoletnia obecność na scenie, różnorodność miejsc zaowocowała wielością spotkań . Ale zanim mogłem nazwać obecność na scenie spotkaniem potrzebne mi było jak najdalej idące wycofanie się, czy uznanie siebie za wycofanego jako wykonawcy z „dzieła”, które ma zostać wykonane. Skutek jest taki, że możliwym wydaje się idea spotkania bez względu na przyczynę artystyczną, czy powód, jakim można się posłużyć do jego zrealizowania. Że impulsem może być samo spotkanie, a jego treść może zostać wypełniona czynnościami, które wspólnie uznamy za stosowne. Że tak zwana czynność artystyczna przygotowywana przez wykonawcę, pozornie stanowi prawdziwy powód spotkania przy uznaniu jednak, że to co ważniejsze, dzieje się poza sztuką wykonania, że nieprzewidywalność jest tym, co można uznać za najciekawsze, dające niepowtarzalne obopólne przeżycie.

Uzupełniając te dywagacje mogę powiedzieć, że odkąd towarzyszy mi ten sposób myślenia( czy raczej ja jemu) doświadczyłem dialogu, znacznie pełniejszego dialogu z tymi, którzy stali się odbiorcami naszych piosenek. Najlepiej, jeśli stali się nimi całkowicie z tak zwanego przypadku, choć podobno przypadków nie ma. Tzn. nikt ich nie namawiał, nie sugerował, nie podsuwał. Napotkali i zostali napotkani. Otrzymałem dowody chęci odmiany życia tych, którzy zetknęli się z naszą twórczością. Nie tylko naszą. Bo twórców w dziedzinie piosenki czerpiących garściami z doświadczeń chrześcijaństwa jest wielu. Takich, którzy w ogóle nie są kojarzeni, czy choćby podejrzewani o taką możliwość. Twórców, którzy umiejętnie i kreatywnie potrafią rozważać nachodzące ich wątpliwości. Jest to o tyle ważne, że bliskie postawie odnoszącej się do źródeł chrześcijańskich. A tak zwanemu artyście nigdy nie powinno być dość refleksji nad tym, czym się zajmuje i co go zajmuje. Refleks czujnego wrażliwca niech pozwoli rozeznać się w pułapkach jakie są na niego zastawiane i jakie zastawia na samego siebie.

Byłoby czymś niestosownym, gdyby odnoszenie się do etosu Apostoła miało podnosić rangę sztuki (w naszym wypadku piosenki, czyli sztuki mniejszej). Raczej niech będzie świadectwem szukania innej perspektywy wykonywanego zajęcia poprzez odniesienie się do niezwykłych nauk zapisanych w Biblii. Jak się okazało nie tylko w Biblii. Wspólnotę takiego sposobu myślenia odczuli również wyznawcy innych religii, którzy z wielką serdecznością zapraszali mnie na spotkania. Odkąd podstawą, inspiracją do tak zwanego tworzenia piosenek stał się taki, a nie inny imperatyw, możliwa się wydaje próba dialogu nie narzucająca odbiorcy egzaltowanej pseudoreligijności w piosenkach o estetyce przypominającej „disco-polo”. Słusznie zresztą nazwanej złośliwie „sakro-polo” (mając jednocześnie na uwadze to, co w dziedzinie muzyki sakralnej uczynił np. J. S. Bach). Estetyce wynikającej wprost z koniunkturalności i poszukiwania alternatywnych estrad do zapełnienia przez wplatających w słowa piosenek pojęć „Bóg”, ”Jezus” „wiara”, „miłość”, „nadzieja”, „krzyż”, „religia”, „prawda” i mających odwagę nazywać swoją sztukę „chrześcijańską”. Wielokrotne występy przed publicznością nazwaną „chrześcijańską” skutkowały spostrzeżeniem, że ktoś tę publiczność przygotował i sformatował do jednowymiarowego odbioru tak zwanej „sztuki chrześcijańskiej” jako radosnego festynu przypominającego do złudzenia występy zespołów stricte pop kulturalnych. I że ta wtórna nieautentyczność zachowań prowokuje jakąś absurdalną kopię wynikającą z braku autonomicznych poszukiwań. Że schematyzm publiczności zwanej „chrześcijańską” niczym nie różni się, lub różni się niewiele od zachowań odbiorców, których idolami są przedstawiciele nurtu pop. Że to, co powinno zostać poddane autonomicznej refleksji z przestrzenią na wnioski płynące z osobistego przeżycia, zostało zastąpione nakazem bycia odbiorcą pozbawionym chęci poszukiwań. I przewrotnie w miejscach, które na co dzień odżegnywane bywają od czci i wiary (np. „Woodstock”) następowały spontanicznie reakcje akceptacji dla tej formy prowokowania do refleksji nad jakością życia. Można wysnuć wniosek, że w miejscach (uproszczeniu - Przeglądach Twórczości Chrześcijańskiej), które być może powinny gwarantować bezpieczeństwo autonomicznego odbioru, byliśmy zbędni z niesioną formą i ideą przekazu. Zaś w miejscach takich jak Kostrzyń, czy Żary byliśmy oczekiwani i poszukiwani jako ci, którzy w trudne życie młodych, często nieakceptowanych, pochodzących z tak zwanych patologicznych rodzin ludzi, mogą wnieść odrobinę wartości uniwersalnych płynących z korzeni Chrześcijaństwa.

Jednak ta skrajna rozpiętość przykładów nie daje pełnego obrazu podjętej działalności. Większość spotkań zdarza się poza kamerami, w mniejszych i średnich miejscowościach, a ich spektakularność nie polega wcale na doraźnym wygenerowaniu tak zwanego zdarzenia prawdziwego . W tych miejscach oczekiwanie na przeżycie czegoś odmiennego (nazywanego przez słuchaczy „czymś prawdziwym”) jest bardzo zauważalna. Wiara w to, że można przy odrobinie własnej aktywności zajrzeć w siebie i dokonać rekonesansu wydaje się nieodparta. Podejmowane pod wpływem impulsu postanowienie, którego efekty prędzej, czy później są zauważalne w postaci zwrotnych sygnałów. Od rezygnacji z prób samobójczych, przez umieszczanie naszej twórczości jako narzędzi wspomagających w sesjach antyalkoholowych i antynarkotykowych, po nieuzasadnione przekonanie, iż te piosenki mają wartość bioenergoterapeutyczną… To raczej w tych nagłych, mocnych wzruszeniach, czy odkryciach słuchaczy przychodzących po koncertach jest to, co dla mnie jako wykonawcy jest najważniejsze. Spontaniczne otwarcie umysłu i serca. Niekiedy „tylko” umysłu, a niekiedy „aż” serca. Często pojawiają się odbiorcy dotknięci nieodwracalnymi ułomnościami – fizycznymi i psychicznymi- i to dopiero oni weryfikują prawdziwość intencji tak zwanego artysty. Tacy słuchacze, ich obecność, którzy na co dzień zmagają się z dojmującym cierpieniem rozszerzają, lub poddają w wątpliwość prawdziwość prezentowanego „dzieła”, a dalej spotkania.

Wszystko to, co zostało przedstawione nie stanowi, powtarzam, nie stanowi o tym, że podjęte przeze mnie w słowach piosenek zadanie poszukiwania języka, umieszczałoby nas w kręgu twórców chrześcijańskich. Bardziej właśnie poszukiwanie języka mogącego unieść podejrzewaną przez wielu o ważność treść, a nie przekazywanie prawd wiary, czy sposobów szerzenia nauk Chrystusa stanowi dla mnie źródło poszukiwań. Mógłbym przecież pięknie wierzyć, ale beznadziejnie wykonywać swoje zajęcie. Mógłbym pierwszorzędnie wykonywać swoje zajęcie, lecz nie wierzyć.

Jedno z zadań, to chęć uwypuklenia pewności wynikłych ze złudzeń, w zamyśle również uwrażliwiania na piętrzenie tychże złudzeń, naświetlania fałszywego przekonania o sile bez słabości, pokazania, że nie artystyczność jest tu głównym motywem działań. Nasuwająca się refleksja jest taka, że jestem tylko jednym z wielu, którzy piszą i komponują piosenki. Jednym z wielu, który wykonuje takie, a nie inne zajęcie-czynność. Nie w doskonałości, ale w najuczciwszym wykonaniu czynności upatruję sens wykonywanego zajęcia. Piszę piosenki na interesujące mnie tematy i dziękuję Bogu za nałożone zadanie, jeśli rzeczywiście o to Bogu chodziło. Wiedziony intuicją jednak pragnąłbym jak najmniej mieszać Boga do spraw, których możliwość udźwignięcia przecież sam sugeruje. Z opcją, z którą do słuchających dobijał się Jan Paweł II: „jeden drugiego brzemiona noście”, a którą w mnogości interpretacji można odczytać jako pewne antidotum na niebezpieczeństwo, ale także na pokusę samotności.

Święte dzieło nie musi wynikać ze świętego żywota. Doświadczeni każdym brudem życia, a porzucający życie, które jest źródłem cierpienia innych, być może bardziej szczegółowo z powodu nabytego doświadczenia rozumieją ludzką ułomność. Potrafią siłą słabości, bezwarunkową zgodą na los uszykowany przez Boga odmieniać przede wszystkim siebie, innych, a może i znacznie więcej.

Pozostaje jeszcze jedna wątpliwość (tych jak wiemy ilość nieskończona). Jak, nabywając przez lata pewnych umiejętności opisać to, co jest nieopisywalne. Jak pokazać to, co jest niepokazywalne. Jak używać słowa, by uniknąć niebezpieczeństwa stawania się ważniejszym od samego słowa. Jak, pozwolić muzyce grać, by nie rujnować niezbędnej ciszy. I jak zaśpiewać, by głos brzmiał tylko w taki sposób w jaki powinien brzmieć. Tego rodzaju poszukiwanie, które nie tyle jest możliwością, co obowiązkiem, wpędza usiłującego w poczucie dozgonnego niespełnienia. Wiodące jednak do konkluzji, że tak zwany artysta- powtarzając za Tadeuszem Kantorem-to „osoba, która ma przede wszystkim obowiązek robienia tych rzeczy, których jeszcze nie potrafi”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.fanklub123.fora.pl Strona Główna -> Wywiady / Kongres Kultury Chrześcijańskiej Lublin 09/2008r. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin